niedziela, 27 grudnia 2015

Carrie Pilby (Nieznośnie genialna), Caren Lissner

Cieszę się, że już ją skończyłam. Bo przyznam, że trochę się przy niej męczyłam. 
Carrie to młoda, niezwykle mądra dziewczyna. Przeskoczyła dwie klasy, ukończyła studia na Harvardzie… - jak już napisałam – mądra. Ale jak to często z geniuszami bywa
– nie przekłada się to na sukcesy w życiu towarzyskim. Nie ma przyjaciół. Powiedziałabym, że traktuje innych z wyższością i łatwo ich szufladkuje. Jest typem samotnika, sama przeciera własne szlaki, nie boi się przeciwstawić tłumowi a tym samym nic sobie nie robi z presji grupy. Jest niezależna. Ale też dziwna. 
Opracowany pięciopunktowy plan u terapeuty przynosi jednak pewne rezultaty…
Kilka razy chciałam ją odłożyć i zapomnieć o książce. Ale za bardzo nie lubię tego robić. Dlatego też dobrnęłam do ostatniej strony i nawet jestem w stanie stwierdzić, że jakiś wniosek – morał – można z niej wyciągnąć. To nie zmienia jednak mojej opinii – nie jestem w stanie zachęcić Was do jej przeczytania. Nie dajcie się zwieść okładce i ładnemu opisowi z tyłu – zanudzicie się!
A co wartościowego znalazłam?:
„Trudno być samotnym. Najdziwniejsze jednak jest to, że wystarczy tylko druga osoba, żeby poczuć się dobrze na tym świecie. Para to przecież tylko jeden plus jeden. Zaledwie jedna osoba sprawia, że twoje życie staje się osiem razy lepsze i automatycznie gładko wpasowujesz się w towarzyską strukturę społeczną. Dlaczego jeden plus jeden daje ośmiuset procentowy wzrost? Bez tej jednej osoby było się skazanym na samotne spacery, samotne posiłki, samotne podróże, samotne noce. Gdybym spotkała tylko jedną pasującą do mnie osobę, która okazałaby mi wzajemność, z pewnością nie musiałabym nic udowadniać reszcie świata. Bez wątpienia zdarzały się pary złożone z dwojga odmieńców, ale wtedy ich odmienność przestawała razić, bo pasowali do siebie.”

sobota, 12 grudnia 2015

Spotkanie w chmurach, Adele Parks

„Że, mówiąc obrazowo, wysikałam się na swoje „i żyli długo i szczęśliwie”.” – może nie najlepszy wstęp, ale tak naprawdę od tego momentu zaczęłam odczuwać przyjemność z czytania książki. Cytat – tak bezpardonowy – rozbawił mnie. 
Właśnie… mało brakowało, żebym odłożyła tę książkę na półkę. Ale naprawdę nie lubię tego robić i cieszę się, że dałam jej szansę.
Jo to młoda kobieta, której nie poukładało się w życiu najlepiej. Zaraz jak tylko ją poznamy straci pracę, nie ma swojego mieszkania więc „pomieszkuje” u siostry… Nie tak to miało wyglądać. A do tego wszystkiego brakuje jej mężczyzny. Każdy kolejny, z którym się umawia nie jest odpowiedni (co jest delikatnie powiedziane) a jedyny, który w jej życiu wydawał się "stabilny" niedługo się żeni. Przed samym ślubem Jo zrezygnowała z Martina – może to nie była słuszna decyzja? Leci więc do Chicago z zamiarem niedopuszczenia do ślubu dawnego narzeczonego, bo może to on jest jej przeznaczeniem?
Dean – Dean to twardo stąpający po ziemi nieufny mężczyzna. Nie pozwala sobie na wyższe uczucia jak miłość czy choćby zaufanie. Ma ku temu powody – ojciec opuścił ich (jego i siostrę – Zoe) gdy byli małymi dziećmi, mama, zanim zmarła, zaniedbywała ich aż w końcu trafili do domu dziecka. Trudno tu znaleźć jakikolwiek powód do optymizmu. Dzieciństwo to bardzo trudny i przykry dla nich okres.
I nagle ta dwójka się spotyka. W chmurach. On wraca od umierającego ojca, a ona – leci przerwać ślub, wierząc w lepszą przyszłość. Tak dwie różne osoby a jednak coś się między nimi tworzy. Coś, co dla Jo może nie być takim zaskoczeniem, ale dla Dean’a? Dla niego to nie jest takie oczywiste, ale łatwo się poddaje tej znajomości. Znaleźli swoje przeznaczenie…
Ostatnio dominuje w moim życiu obojętność na otoczenie. Mało jest wzruszeń, chwil zadumy czy refleksji – jak prawdopodobnie większość – żyję z dnia na dzień. Ta książka szczerze mnie wzruszyła. Popłakałam się. Nie zdradzę dlaczego, bo zabrałabym Wam przyjemność czytania, ale… Polecam – nawet jeśli na początku będziecie chciały ją odłożyć – proszę, nie róbcie tego. Przeczytajcie do końca. Na samo wspomnienie mam łzy w oczach.
Nie byłabym sobą, gdybym nie przytoczyła fragmentu:
„Nie, już próbowałam. Nikogo takiego nie ma. Szukałam, naprawdę. Ja już tego w sobie nie mam. Walczę od tak dawna. Od lat. To mnie wyczerpało. Starać się przez cały czas na wypadek, że zwrócę na siebie czyjąś uwagę i ten ktoś poczuje się przy mnie dobrze, to naprawdę wyczerpujące, wierz mi. Oczywiście boli mnie, że jestem taką porażką, ale jeszcze bardziej boli mnie to, że miałam swoją szansę. Czy lepiej kochać i stracić miłość, czy nigdy nie kochać?”
I ja też, rzucam to pytanie w przestrzeń – lepiej kochać i stracić miłość, czy nigdy nie kochać?

sobota, 28 listopada 2015

Piękny gracz, Christina Lauren

Piękny drań pochłonął mnie całkowicie. Piękny nieznajomy… Z nim było nieco gorzej, choć winę zrzuciłam na prywatne rozterki. A co z Pięknym graczem? Wracamy na falę! Bardzo mi się podobał. Oczywiście nie mówię o samym Will’u (choć zdecydowanie niczego mu nie brakuje), ale o powieści w ogóle.
Historia jest bardzo przyjemna. Hanna, zwana przez rodzinę Ziggy, jest pochłonięta pracą i nauką. Na życie towarzyskie brak jej czasu. Za namową brata wznawia kontakt z jego przyjacielem (można powiedzieć: przyjacielem rodziny, bo w dawnych czasach pomieszkiwał w jej rodzinnym domu, poznając się tym samym ze wszystkimi). Ta znajomość ma pomóc otworzyć się na ludzi i Will ma być jej przewodnikiem życia towarzyskiego. Między nimi jest spora różnica wieku i o ile teraz można to traktować nawet jako zaletę, kiedyś sprawiało, że nie mieli ze sobą kontaktu i dziewczyna, jako nastolatka, skrycie podkochiwała się w tym przystojnym wówczas studencie.
Okazuje się, że Gracz nie stracił dawnego uroku, który wciąż wykorzystuje, uwodząc dziewczyny. Układ zawsze jest dla niego czysty: żadnego zaangażowania. Do czasu… Bo znajomość z Hanną szybko staje się dla niego ważna. Właściwie to – od pierwszego spotkania dziewczyna na stałe zajmuje jego myśli.
Will zamiast wprowadzić ją w towarzyskie życie (choć początkowo tak to wyglądało) staje się jej (bardzo) prywatnym nauczycielem. Najpierw śmiałe dialogi, nieskrępowane spojrzenia a w końcu dotyk. Hanna odkrywa przy nim swoją seksualność a Will pomaga jej ją wykorzystać…
Przyznam, że pisząc recenzje książek erotycznych często sama się zawstydzam i kasuję wersy, które napisałam, nie chcąc być zbyt śmiałą. Tym razem też tak było. Mam nadzieję, że z czasem przestanę się cenzurować.
Powiem tak: czytałam mocniejsze powieści erotyczne, ale to było… zmysłowe, co tylko podkreśla talent Autorek. Sprawdźcie same!

sobota, 21 listopada 2015

Wyznania randkowiczki, Rosy Edwards

Nie lubię określenia: „sympatyczny”. Jest takie… nijakie. Niby nie negatywne, teoretycznie pochlebne, ale nie wyraża żadnych emocji. I niestety ta książka była właśnie sympatyczna. Na szczęście czasem zdarzały się śmieszne momenty… Ale do rzeczy.
O czym jest treść można wywnioskować po samym tytule – tu nie ma żadnego zaskoczenia. Jednakże – co uważam za plus – nie jest to ckliwa historia miłosna. Raczej lekko przedstawione perypetie młodej kobiety – czasem zabawnie, czasem gorzko… - jak w życiu.
Rosy – bo o niej tu mowa – szuka Tego Jedynego. Pomocna okazuje się aplikacja Tinder. Co prawda jest powierzchowna, ale wydaje mi się ciekawsza niż te wszystkie portale randkowe. Widzisz zdjęcie i oceniasz czy ten mężczyzna ci się podoba – przesuwasz go na prawo, czy też nie – i zostaje bezpowrotnie odesłany na lewo. Jeśli wybrany również ciebie wybierze – zostajecie dopasowani i możecie ze sobą korespondować a nawet umówić się. Czy w Polsce jest coś takiego? Nawet jeśli to wydaje mi się, że nam wciąż brakuje takiego luzu jak w „amerykańskim świecie”. A może to mi brakuje luzu i za bardzo uogólniam problem? Ale nie na tym chcę się skupić. O treści nie będę pisała nic więcej, bo tak naprawdę… już ją opisałam. Oczywiście książka ma prawie 400 stron i choć akcja nie jest tak wartka to jednak trochę się w niej dzieje, ale napiszę teraz, co mi się spodobało. Przede wszystkim: znalazłam w Rosy dużo siebie. Już na samym początku śmiałam się z niej (z siebie!):
„- Zgubiłam się.
- Gdzie jesteś?
- No mówię przecież, że się zgubiłam, więc nie wiem. (...)
W jej głosie słychać zdeprymowanie, jakby fakt zgubienia się sto metrów od celu jest fizyczną niemożliwością, tyle że dla mnie to niemal codzienna rzeczywistość. Raz to nawet udało mi się zgubić w szkole, do której chodziłam już dwa lata. Gdyby ktoś mógł mnie obdarzyć nadludzkimi umiejętnościami, to z pewnością poprosiłabym o zdolność nawigacji. Albo lepiej – o zdolność do teleportacji, dzięki czemu raz na zawsze skończyłby się problem z nawigacją.” – w tym momencie pokochałam tę dziewczynę! Bo to zupełnie tak, jakbym słyszała siebie!
I to był początek książki a kolejny fragment ożywił mnie pod koniec:
„Bycie pisarką to trudna sprawa. I całkiem nudna. Wymyślanie historii na książkę okazuje się podchwytliwe. (…) A więc, mając na uwadze to najświeższe odkrycie, zdecydowałam się zacząć pisać bloga. (...) Przez takie blogowanie mogę doprowadzać do perfekcji mój styl oraz rzemiosło pisarskie i nie szkodzi, że to inny gatunek literacki, podmiot i styl niż bestselerowa, pasjonująca książka łącząca wszystkie gatunki i style, którą zacznę pisać już bardzo niedługo.”
Ze mną naprawdę było dokładnie tak samo. Mam – jak uważam – bardzo dobry i oryginalny pomysł na książkę, ale to – jak się przekonałam – nie jest wystarczające. Przynajmniej na razie, bo wierzę, że w końcu uda mi się zrealizować to moje marzenie. A póki co realizuję się, pisząc amatorskie recenzje na własnym blogu.
I obiecuję, że to już ostatni fragment, który przytaczam:
„Czasami lubię w samotności robić moje rzeczy. Doceniam wolny czas, po pracy chcę pisać swoją książkę, zjeść coś dobrego i/lub prowadzić życie towarzyskie. Lubię też siedzieć na sofie i oglądać Prezydencki poker z moim Misiem i paczką markizów. I tak, dobrze wiem, jak bardzo jestem przy tym żałosna…”
To kolejny raz kiedy czytam… o sobie! Wydaje mi się, że pierwszy raz tak utożsamiam się z bohaterką (może nie w skali 1:1, ale i tak znacznie). I z tego powodu, chociaż dalej uważam „sympatyczna” za odpowiedni epitet dla książki to jednak… polubiłam tę Rosy. ;-)

sobota, 7 listopada 2015

Rozstańmy się na rok, Taylor Jenkins Reid

Jak przeczytałam, że nawet Emily Giffin nie pisze tak pięknie o uczuciach jak Taylor Jenkins Reid – musiałam sama to sprawdzić!
I chociaż nie odważyłabym się użyć takich słów, to Autorka rzeczywiście potrafi napisać z pozoru zwyczajny obyczaj w sposób lekki i przyjemny.
Lauren i Ryan spotykają się jako młodzi ludzie, zakochują się w sobie i wydaje im się, że już zawsze będą szczęśliwi. A życie – jak to zwykle bywa – okazuje się mieć na nich inny plan…
Po kilku latach małżeństwa przestało być jak w bajce. Oboje doszli do wniosku, że spróbują rozstać się na rok. Zrozumieją, co ich w sobie denerwuje, czego potrzebują, do czego dążą. Zrozumieją, że są dla siebie ważni – albo nie – i postanowią co dalej.
Powiem szczerze – jestem zaskoczona zakończeniem. Naturalnie w pewnym momencie stało się dla mnie jasne, jaki ta historia będzie miała finał, ale nie od razu było to dla mnie oczywiste. I dobrze, bo przynajmniej nie tylko nie wiedziałam jak do tego dojdzie, ale też – do czego dojdzie.
Oczywiście to typowo kobieca literatura, ale jakże przyjemna na te chłodne, jesienne wieczory…

sobota, 24 października 2015

Dziewczyna z pociągu, Paula Hawkins

Przyciągnęła mnie okładka. Nawet nie sam wygląd, ale opinia Stephena Kinga, którą możemy przeczytać u góry książki oraz podtytuł „Nie znasz jej, ale ona zna ciebie.” Nawet nie zagłębiałam się w skrót treści. Od razu podeszłam z nią do kasy.
Książka jest thrillerem psychologicznym. Chociaż rzadko sięgam po ten gatunek to bardzo mi się podoba. Obawiam się, że mogę nie sprostać zadaniu, czyli zrecenzowania książki, ponieważ jest inną literaturą niż zazwyczaj czytam, zdecydowanie nie prostą, ale spróbuję.
Rachel, codziennie rano, udając przed współlokatorką, że jedzie do pracy, wsiada do tego samego pociągu, który zatrzymuje się przed tym samym semaforem, naprzeciwko tych samych domów… Wydaje jej się, że zna ludzi, którzy tam mieszkają. Jedną rodzinę rzeczywiście zna – to jej były mąż ze swoją obecną żoną i córką. Ale para, która ją intryguje to w rzeczywistości dwójka obcych ludzi. Jednak w jej wyobraźni nie są obcy – to Jess i Jason (tak ich nazwała) – i tak jak te imiona idealnie do siebie pasują tak doskonałe musi być ich życie.
Rzeczywistość okazuje się inna. Jess i Jason to tak naprawdę Megan i Scott. Jak dalecy od ideału są ci ludzie – zarówno jako para, jak i osobno? I co tak naprawdę wydarzyło się  t a m t e j  nocy? Nocy, w której zaginęła Megan…
Nie wiem, czy sama określiłabym książkę tyloma pozytywnymi epitetami, czy była ona aż tak fenomenalna? Jednakże dałam się wciągnąć tym opiniom i – to już moje własne zdanie – Dziewczyna z pociągu zafascynowała mnie. Opisy bohaterów, ich problemów, cała treść – to wszystko rzeczywiście było wciągające. I prawdą jest, że nie miałam pojęcia, kto za tym wszystkim stoi. Przez całą książkę miałam kilka podejrzeń (kilka różnych podejrzeń) aż w końcu dowiedziałam się prawdy. Zaskakującej prawdy.
Z czystym sumieniem – polecam.

niedziela, 18 października 2015

Nie mów mi co mam robić, Alice Clayton

Rzadko sięgam po trudną literaturę. Zazwyczaj są to komedie romantyczne, romanse, rzadziej obyczaje, ale – co bardzo ważne – uważam, że daleko im do harlequinów – choć tak naprawdę nigdy ich nie czytałam. Nie mów mi co mam robić wydaje mi się jednak przykładem takiej literatury. Ale o tym za chwilę.
Vivian myśli o sobie, jako o głównej bohaterce w komedii romantycznej, za które uważa swoje życie. Bo jak inaczej wytłumaczyć telefon, budzący ją w nocy z informacją, że odziedziczyła w spadku, po zmarłej ciotce, posiadłość w Kalifornii? Jak się też okazuje porządku ze zwierzętami pilnuje przystojny kowboj – co musi być potwierdzeniem, że życie Viv to najlepszy romans wszechczasów! I jak to w romansie bywa pojawia się ktoś trzeci. Ktoś, kto jest zaprzeczeniem jej wyidealizowanemu męskiemu bohaterowi. Kto okaże się jej przeznaczeniem? Hank – przystojny, seksowny, męski – w taki… pierwotny sposób czy Clark – inteligentny bibliotekarz, którego atrakcyjność trzeba poznać.
Ja już wiem, kogo wybrała. I jak zwykle było to oczywiste. Ale powracając do oceny książki – zbyt lekka, zbyt błaha, trochę zbyt – przepraszam – głupia. Ale jeśli chcemy się odprężyć przy niewymagającej myślenia lekturze - to polecam.

poniedziałek, 12 października 2015

Grey, E. L. James

Z założenia nie chciałam jej czytać. Uznałam, że to taki chwyt, żeby zarobić jeszcze więcej pieniędzy na tak popularnej i entuzjastycznie przyjętej trylogii. Złamałam się jednak – kupiłam i już przeczytałam. Czy żałuję? Trochę tak. No dobrze, bardzo. Ale ponieważ trylogię czytałam przed założeniem bloga, nie miałam okazji o niej napisać, więc przynajmniej teraz mam taką możliwość.
Pięćdziesiąt twarzy Greya rozpoczęło falę literatury erotycznej. I to było… dobre. Ana – młoda, niewinna, subtelna, ułożona, grzeczna… I Christian – Pan. Tak krótko można go przedstawić i to daje doskonały obraz bohatera. Jest przystojny w onieśmielający sposób, inteligentny, władczy, nie znoszący sprzeciwu…
Ponieważ historię wszyscy znamy, skupię się na najnowszej części, bo w końcu ją chcę zrecenzować. W Greyu zabrakło mi więcej… Greya. Niby były jakieś wstawki, sny, dotyczące przeszłości Christiana, ale skoro już przeszłam jeszcze raz przez tą samą historię, chciałam lepiej go poznać. A tak naprawdę nie dowiedziałam się niczego ponad to, co już wiedziałam.
I choć nie chciałam kupić – a kupiłam – wziąwszy do ręki książkę miałam w sobie sporą dawkę entuzjazmu, który stopniowo malał… Zdarzało się oczywiście, że nagle poziom adrenaliny, podniecenia, osiągały wysoki poziom, ale to nie podniosło oceny książki, bo nie było to niczym nowym.
Jeżeli jest ktoś, kto jeszcze nie czytał Pięćdziesięciu twarzy Greya – jak najbardziej polecam, ale czwartej książki – Greya – odradzam. Strata pieniędzy i czasu.

sobota, 3 października 2015

Nieprzewidziane konsekwencje miłości, Jill Mansell

Tyle miłości w jednej powieści! Bałam się, że będzie jej aż za dużo, ale na szczęście nie przytłoczyło mnie to. W końcu książka napisana jest niesamowicie lekko i przyjemnie. Czytając można przenieść się w inny świat. Lepszy świat. Lepszy - bo wymyślony i taki... nierealny. Nierealny - bo przecież tylko w książkach wiemy, że na pewno historia dobrze się skończy (a przynajmniej jeśli tą książką jest komedia romantyczna).
Josh - były manager grupy Go Destry wraca do swoich rodzinnych stron, gdzie poznaje Sophie - piękną fotografkę z przeszłością, którą do dzisiaj odczuwa i przeżywa, co nie pozwala jej w pełni cieszyć się z życia - a przynajmniej nie z miłości, na którą sobie nie pozwala.
Tula, która przyjeżdża do Kornwalii po utracie pracy, znajduje tu lepszą posadę i zagnieżdża się w nowym miejscu. Riley pozornie wydaje się próżny, leniwy, omijający szerokim łukiem wszelkie zobowiązania. Prawda okazuje się inna - nie tylko jeśli chodzi o pracę, ale też o związki. Widocznie wcześniej nie poznał kogoś, kto pozwoliłby mu uwierzyć w miłość.
Lawrence i Dot... Ta dwójka była szczęśliwym małżeństwem do czasu, kiedy mężczyzna nie poznał kobiety, która wywróciła jego życie do góry nogami. Choć kochał żonę, poznanie Aurory wszystko zmieniło. Oboje byli w związkach, ale przypadkowe spotkanie wyzwoliło w nich nowe uczucia. Zaryzykowali. Śmierć nie pozwoliła długo cieszyć się nowym szczęściem, ale okazało się, że... - nie, nie zdradzę całej historii.
Staram się wierzyć, że "Na końcu wszystko będzie dobrze. Jeśli tak nie jest, oznacza to, że to jeszcze nie koniec". Wiem jednak, że w życiu to my sami, każdego dnia, zapisujemy kolejne strony książki, której jesteśmy autorami i głównymi bohaterami jednocześnie. I mamy wpływ tylko na nasze wypowiedzi, zachowanie, sposób myślenia... Działanie innych to już oddzielna książka. Dobrze, jeśli znajdziemy taką, która okaże się najlepszym uzupełnieniem naszej historii.

niedziela, 20 września 2015

Central Park, Guilaume Musso

Jestem pod ogromnym wrażeniem. Słyszałam już o wybitnej twórczości Guilaume’a Musso, ale doświadczyłam jej po raz pierwszy właśnie przy okazji tej książki. Niezwykle wciągająca treść, ciągłe odkrywanie, co tak naprawdę się wydarzyło, było niesamowicie pochłaniające. Żałowałam, że musiałam przerywać i nie mogłam przeczytać całości na raz. Ach, przynajmniej dawkowałam sobie przyjemność. :)
Dwójka obcych sobie ludzi siedzi skuta kajdankami na ławce w Central Parku. Kobieta i mężczyzna. Oboje poprzedniej nocy byli zupełnie w innych miejscach – Alice we Francji, Gabriel – w Dublinie. Ta historia nie tylko pozornie jest skomplikowana. Chociaż rozwiązanie… Spokojnie, nic nie powiem. Ale też nie powiem nic więcej o treści, bo nie chciałabym zdradzić więcej niż to jest wskazane.
Zarówno do treści, jak i do bohaterów mogę używać najlepszych określeń a styl pisania Autora okrasić najlepszymi epitetami. Ale powiem krótko: dla mnie to było genialne.
Panie Musso – nie mogę doczekać się kolejnego spotkania.

sobota, 12 września 2015

Zniewoleni, Emma Chase

To już trzecia książka z serii i wcale nie gorsza (mimo, że słyszałam i takie komentarze). Moja opinia jest jak najbardziej pozytywna. I może dobrze, że książka nie dotyczy już Drew i Kate (są tu drugoplanowymi bohaterami), bo ile można pisać o jednej parze. Ich historia, choć fascynująca, już była. Teraz czas na przyjaciół wcześniej poznanej nam pary.
Matthew jest przystojny - oczywiście - inteligentny, dowcipny, błyskotliwy... Można by powiedzieć - playboy, ale to często budzi negatywne odczucia. A ten mężczyzna jest naprawdę... przyjemny.
Z kolei Dee jest kompletnie inna. Inna niż większość bohaterek występujących w powieściach. Jest zwariowana, taka... kolorowa, barwna. Pewna siebie i swoich wartości. Podoba mi się to. Ubiera się śmiało, czasem nawet wulgarnie (?), ale jest to rodzaj buntu i przekory. Tak naprawdę jest naukowcem a jej styl pokazuje, jak bardzo można się pomylić, oceniając kogoś tylko na podstawie wyglądu. To takie powierzchowne, płytkie i tak naprawdę bez znaczenia. To co również nie jest typowe to fakt, że kobieta nie szuka miłości, zaangażowania. Ma to swoje źródło - została już kiedyś zraniona - począwszy przez tatę, którego nawet nie poznała, a skończywszy na mężczyźnie, któremu zdarzyło się podnieść na nią rękę.
Związek tych dwojga jest szybki - nie ma wstępu do znajomości. Od razu jest namiętność, fascynacja, pożądanie, a obok tych emocji od razu pojawia się przyjaźń i bliskość nie tylko fizyczna.
Istotnie najczęściej śmiałam się przy Zaplątanych, ale tu również bywało zabawnie. A historia, choć dobrze nam znana, nie była nudna. Inteligentny dowcip pomieszany z romansem z odpowiednią dawką erotyki dało przyjemną, lekką powieść. Już czekam na Związanych!
Ach, jeszcze jedno: "Życie to krótka szalona jazda. Nie hamujcie, nie analizujcie przesadnie i nie próbujcie jej kontrolować. Jeśli będziecie mieć szczęście (...) znajdziecie idealną osobę, która usiądzie obok was i będzie trzymała was za rękę na każdym zakręcie, na każdym wjeździe na wzniesienie i zjeździe z niego. A to sprawi wam jeszcze więcej radochy".

sobota, 5 września 2015

Co by było gdyby, Jemma Forte

W końcu książka, która przyniosła trochę zadumy, refleksji… dała do myślenia. I od razu, już na wstępie, chcę podziękować Autorce za tę powieść. Dawno tak dobrze mi się nie czytało.
To może najpierw o treści, bo boję się, że jak zacznę pisać o sobie, to zapomnę o najważniejszym.
Jennifer jest dorosłą kobietą, która ma, zdawałoby się, ustabilizowane życie. Ma męża, dwie cudowne córki – niejedna marzy o takiej stateczności. Ale jak wiadomo, codzienne życie nie jest usłane różami. To nie bajka. Kobieta czuje, że Max – mąż – oddalił się od niej. Rutyna wkradła się w ich związek, w ich życie. Co robi? Kupuje seksowną bieliznę i zamierza uwieść męża, ale ten albo tego nie zauważa, albo ignoruje, albo (początkowo) nie jest nawet świadomy zamiarów żony. Nie bez znaczenia jest też fakt, że jest bliski zdrady. A właściwie… właściwie to zdradził. Bo czy tylko seks z inną kobietą można uznać za zdradę? Myślę, że nie.
W każdym razie – po kłótni między Jennifer i Max’em, ta wybiega z domu, chcąc znaleźć uspokojenie u przyjaciółki, ale po drodze ulega wypadkowi. Zapada w śpiączkę. I w tym czasie doznaje czegoś niezwykłego. W jej podświadomości pojawiają się trzy tunele – Co by było gdyby 1) została z Aidan’em i prowadziła beztroskie życie w Australii, z dala od rodziny i przyjaciół? 2) wyszła za mąż i była bogatą żoną tego Tim’a – założyciela reUNION? 3) zdecydowała się na spokojne życie ze Steve’em? Jakimś cudem przeżywa w swojej głowie każdą możliwość. Już wie, jakie byłoby to inne życie. Tylko czy to pomoże Jennifer w podjęciu decyzji w realnym życiu?
Zakończenie daje Czytelnikowi pewną swobodę. Jest to ciekawe, bo inne. Każdy może sam zdecydować jak ta historia się skończy.
To teraz wreszcie ja i moje „filozofowanie”. Myślę, że każdy miał taki moment w swoim życiu, że zdarzyło mu się pomyśleć: „Co by było gdyby?” Oczywiście, że często taka błahostka, nic nie znacząca z pozoru zmiana, jak wybranie innej drogi do pracy, czy pójście do innego sklepu, mogłaby wpłynąć na przyszłość. Ale zwykle myślimy o poważniejszych sprawach. Przychodzą mi do głowy dwa takie momenty w moim życiu, a podzielę się jednym z nich. Jak tylko zdałam maturę zaczęłam szukać pracy. I od razu mi się udało, bo zaproszono mnie na rozmowę (do pracy w księgarni). Przyjęliby mnie, gdyby nie to, że odmówiłam. Nie wiem dlaczego, bo to była praca – może nie bardzo ambitna – ale o jakiej w tamtym czasie marzyłam. A w efekcie zdecydowałam się na inną, która pojawiła się na horyzoncie już po wspomnianej rezygnacji. (Dodam, że praca w księgarni była ciekawsza i zawodowo korzystniejsza.) Dlaczego tak zdecydowałam? Do dzisiaj nie wiem. Ale widocznie tak miało być. Bo… nie wiem, co by było gdyby – może praca wśród książek rzeczywiście byłaby tak fajna, jak myślałam, może poznałabym ludzi, którzy staliby się dobrymi znajomymi, może nawet przyjaciółmi, może poznałabym tam tego ważnego kogoś? Nawet mając pewność, że tak by było, to wiedząc, co dostałam w realnym życiu, w pracy, na którą się zdecydowałam, drugi raz podjęłabym taką samą decyzję. Bez wahania. Bo ta praca dała mi bardzo dużo. Nie zawodowo, ale prywatnie. Dostałam tu coś bardzo cennego i ważnego. I nie wierzę, żeby inne miejsce mogło być lepsze. To była pierwsza dorosła decyzja w moim życiu i do dzisiaj jestem z niej zadowolona.
Mam nadzieję, że kolejne moje wybory będą tak samo trafne. Czego oczywiście i Wam życzę.

sobota, 29 sierpnia 2015

Piękny nieznajomy, Christina Lauren

Dwa erotyki pod rząd to być może za dużo. ALE ! Piękny nieznajomy... był rzeczywiście piękny. :) Choć jakoś nie mogłam się skupić. Może to przez własne roztargnienie i rozkojarzenie, które towarzyszyło mi podczas czytania, bo nie wierzę, żeby książka mogła nie wciągnąć. Chyba, że jednak? W każdym razie: pomysł z "niby kontynuacją", czyli usunięciu w cień Chloe i Bennett'a a ujawnienie Sary i wprowadzenie Max'a - spodobał mi się. Sceny erotyczne - wydawałoby się, że ile można o nich pisać? I to tak, żeby nie zanudzić Czytelnika? Okazuje się, że owszem, można, pomysłów jest wiele... ;) A w przypadku Sary i jej Pięknego nieznajomego było to dość intrygujące. Takie śmiałe, perwersyjne, publiczne... inne.
Myślę, że nie jestem obiektywna przy ocenie Pięknego nieznajomego, gdyż nie w pełni się na nim skupiłam (sama nie rozumiem, jak to możliwe). Dlatego też nie powiem, że jestem na nie, ale na pewno z tych dwóch powieści wybrałabym Pięknego drania. Zdecydowanie.

sobota, 22 sierpnia 2015

Piękny drań, Christina Lauren

To był bardzo dobry erotyk! Od samego początku wciągnął mnie bez reszty. Pochłaniałam każdą stronę, każdą scenę, każdy dialog.
Chloe to młoda dziewczyna, studentka, pracuje w firmie Ryan Media. Jej szefem jest Bennett Ryan. I jest on... pięknym draniem. Jest wymagający, surowy, ale przy tym inteligentny i nieziemsko przystojny. Tylko, że to dupek - ale co z tego? I tak nie można mu się oprzeć. A Chloe choć bywa irytująca, jest piękna, prowokacyjna i równie inteligentna jak szef. Sceny seksu między tą dwójką są śmiałe, perwersyjne, czasem bezwzględne, ale nigdy wulgarne czy niesmaczne. Co więcej - każda opisana scena nie pozostawiła mnie obojętną, każda wzbudziła emocje - często również ekscytację i podniecenie. A bywało też, że zawstydzenie, kiedy czytałam ją w miejscu publicznym...
Zaryzykowałabym stwierdzeniem, że jeśli "Piękny drań" nie jest lepszy, to na pewno jest równie dobry jak "Pięćdziesiąt twarzy Greya".

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Od pierwszego wejrzenia, Nicholas Sparks

Nie poznałam początku historii, bo nie wiedziałam, że to kolejna część. Ale czytając Od pierwszego wejrzenia nie brakowało mi tego. Od razu wdrożyłam się w losy bohaterów, choć przyznam, że nie od samego początku się w nie wciągnęłam.
Jeremy i Lexie. Choć znają się bardzo krótko, zamierzają przeżyć razem całe życie. Oczekują przyjścia na świat swojego dziecka, biorą ślub - ta sfera życia powoduje dużo zmian u obojga, ale zwłaszcza u Jeremy'ego, który dla ukochanej rezygnuje z życia w Nowym Jorku dla zamieszkania w jej rodzinnym miasteczku.
Nie mogło się przy tym obejść bez komplikacji - nieprzyjemności związane z przyjaciółmi, brak weny do pisania, co jest dużym problemem dla Jeremy'ego, który z zawodu jest dziennikarzem.
I kiedy w końcu mieli być naprawdę szczęśliwi, los okazał się im tak bardzo nieprzychylny...
Muszę przyznać, że dla mnie każda książka Nicholas'a Sparks'a jest "taka sama". Ta nie urzekła mnie od pierwszego wejrzenia, ale na szczęście (choć przekonacie się, że to takie: szczęście w nieszczęściu) był koniec, który na tyle mnie zaskoczył, wzruszył, przygnębił, ale też nieco pokrzepił, że pozwala mi napisać: polecam.

niedziela, 9 sierpnia 2015

Ty, Carolina Kepnes

Czuję się zmęczona. Nie jest to jednak równoznaczne z niską jakością książki - zdecydowanie nie. Po prostu treść była ciężka (choć lekko napisana).
Bohater był totalnym świrem. Boję się takich sytuacji, takich ludzi - stąd też moje zmęczenie książką. Nie rozumiem porównania do "Pięćdziesięciu twarzy Greya". Nie znalazłam tu typowo erotycznych scen - a już na pewno nie takich, które pobudziłyby mnie jako czytelniczkę (w przeciwieństwie do wspomnianego Greya).
Przedstawiona historia Joe i jego fascynacji kobietą (już kolejną, nie ostatnią) jest przerażająca. Żeby tylko fascynacja... to obsesja, która doprowadziła do śmierci innych osób a w końcu... Spokojnie, nie zdradzę finału książki.
Nie wiem, czy polecam. Raczej nie - dlatego, że poczułam się po niej ociężała i zmęczona bardziej, niż gdybym przeczytała mocny kryminał lub horror.

niedziela, 26 lipca 2015

Biorę sobie ciebie, Eliza Kennedy

Zwróciłam uwagę na podtytuł: „Wychodzę za mąż. On jest idealny! To katastrofa”. Stwierdziłam, że książka musi być zabawna.
Porównanie do Bridget Jones tylko mnie w tym utwierdziło.
A zanim ją przeczytałam trafiłam na kilka komentarzy zdecydowanie zniechęcających do książki. Gdybym to po nich miała ją kupić – nie zrobiłabym tego. I to byłby błąd.
Bo co prawda, nie znalazłam w niej żadnej mądrości i przekazu. Przynajmniej nie takiego, który wniósłby jakąś wartość do mojego życia. Jednakże książka często mnie śmieszyła a sama historia – nie znudziła.
Lily i Will biorą ślub. Za tydzień. I przyszła panna młoda w ciągu tego tygodnia: spędza upojne chwile ze swoim szefem – nie po raz pierwszy, przeżywa namiętny wieczór z drużbą swojego narzeczonego, całuje się z kilkoma mężczyznami w barze, prawie daje się wciągnąć do trójkąta… Żyje swobodnie, po prostu. (ostatnie zdanie należy przeczytać odpowiednim tonem, traktując je jako żart) ;-)
Jej sposób bycia można zabawnie przedstawić cytując jeden fragment:
„To Brytyjczyk.
Miłość spada na mnie jak grom.
Wyciąga rękę.
- Jestem Ian.
Ściskam jego dłoń.
- Jestem twoja.”
Oczywiście poza tym też pracuje – już nie chcę rozkładać jej pracy na czynniki pierwsze, poznaje przyszłych teściów – tak na marginesie, współczuję takiej teściowej, poznaje sekrety swojej - dość nietypowej - rodziny.
A gdzie w tym wszystkim Will? Ten idealny, poukładany, grzeczny…? Czy te wszystkie cechy na pewno do niego pasują?
I wreszcie ślub. Czy książka zakończy się szczęśliwie i romantycznie?
Podsumowując: było lekko, przyjemnie i zabawnie. Polecam.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Dwanaście, M. Grossman

Mocna. Erotyczna, a moim zdaniem nawet pornograficzna. Treść? Seks jest treścią.
Nie ma historii. Historii w sensie spójności, ciągu wydarzeń… Po prostu, opisane są zbliżenia – tak wiem, to bardzo łagodne określenia, może nawet w tym przypadku niestosowne -  bohatera z kolejnymi kobietami. I w tym momencie można zadać pytania: po co taka książka? Co ona wnosi? Dla kogo jest przeznaczona? Nie potrafię na nie odpowiedzieć. Osobiście – kupiłam ją z ciekawości – bo kontrowersyjna, bo skandalizująca, bo odważna do bólu… I mimo, iż napisałam o niej: pornograficzna, nie jest typowym przykładem tego gatunku. Bo to wszystko „scala” zakończenie. Nadaje… sensu? Tak myślę. Na pewno zaskakuje. Od strony psychologicznej ta lektura również zaciekawi. To, mimo wszystko, nie jest płytkie czytadło. Wycofałabym się nawet z określenia: pornograficzna, bo to znacznie umniejsza tej pozycji, ale sceny powodują, że to określenie wydaje mi się bardzo na miejscu.
Kończąc, Dwanaście czyta się bardzo szybko. Lekko, choć nie obojętnie. Czasem może pojawić się przelotny uśmiech, a znacznie częściej podekscytowanie, może podniecenie. Zawstydzenie i zażenowanie zapewne też. I do tego wszystkiego koniec…
Nie wiem, czy polecam, musicie sami zdecydować.

niedziela, 12 lipca 2015

Klątwa, Heather Graham

Tak jak lubię książki tej Autorki, tak ta mi się nie spodobała. I zawsze jak jestem na nie, to nie mam za wiele do napisania. Ale spróbuję. 
Owszem był to kryminał, jednak ta historia nie wpasowała się w mój czytelniczy gust. A chociaż romans jest w powieściach Heather Graham jedynie dodatkiem to tu, nawet jak na dodatek, było go za mało.
A dlaczego nie podobała mi się historia? Kat i Will próbują odkryć kto stoi za rzekomą klątwą, w którą niektórzy wciąż wierzą. Z resztą – to przecież mumia zabija. Ale czy mumia i klątwa naprawdę istnieje? A może ktoś je tylko wykorzystuje do osiągnięcia swoich celów?
Dla mnie Klątwa była zbyt monotonna i niestety nudna. Oczywiście, że w trakcie czytania byłam ciekawa kto zabija, ale egiptologia, która temu towarzyszyła, nadprzyrodzone zjawiska, które miały miejsce i romans, który był jak dla mnie zbyt płytki znacznie zmniejszyły moją przyjemność z lektury.

niedziela, 5 lipca 2015

Kiedy Cię poznałam, Cecelia Ahern

Jak to dobrze, że nie odłożyłam książki po pierwszych trzech rozdziałach – bo naprawdę chciałam odpuścić! Przypomniałam sobie Love, Rosie, która mi się nie spodobała i początkowo tak samo było z tą powieścią. I chociaż zdecydowanie nie znajdzie się na mojej top liście książek, to warto było ją przeczytać.
Główny minus to dużo opisów a mało dialogów – ale z czasem można do tego przywyknąć. Fakt, że książka jest obyczajowa – co niestety jest równe brakiem akcji, czyli monotonność – również może zniechęcić.
A zanim plusy – trochę o treści.
Jasmine traci pracę. Przed nią roczny przymusowy urlop ogrodniczy. Wydaje się to dla niej koszmarem, ale okazuje się, że przyniesie to wiele korzyści.
Znienawidzony sąsiad stanie się kimś bardzo ważnym. Bo kiedy Jasmine naprawdę poznaje Matta – nie jest tym samym, za którego go uważała. Staje się jej bardzo bliski i ważny – nawet wówczas, kiedy jeszcze go nienawidzi. 
Poznanie Monday’a – kto by przypuszczał, że tak banalnie można poznać miłość? (Przypuszczam, że każdy, kto jej w życiu zaznał.) 
Jest też Heather. Bardzo ważna osoba. To dotknięta zespołem Downa siostra Jasmine. Książka w piękny sposób pokazuje, że chory człowiek jest tak samo ważny jak zdrowy. Tak samo odczuwa, przeżywa, rozumie, myśli. Ten wątek dał mi dużo do myślenia, może nawet zmienił postrzeganie w tej ważnej kwestii. I samo to jest już plusem powieści. A co jeszcze?
Spodobała mi się forma. To, że jak Jasmine o kimś myśli, myśli normalnie – w trzeciej osobie. A o Matt’cie – w drugiej. Kiedy o nim myśli – to tak jakby do niego mówiła. Oryginalne, bo pierwszy raz spotykam się z tym w książce, ale nie obce dla mnie, bo w życiu tak mi się czasem zdarza…
„Większość ludzi nie musi tak naprawdę niczego robić, żeby nas odmienić, wystarczy, że po prostu są.”
Do moich Przyjaciół: dzięki, że jesteście.

poniedziałek, 29 czerwca 2015

Gra Geralda, Stephen King

Twórczość Stephen’a King’a jest bardzo głośna. Pisarz jest znany z wybitnych i powszechnie cenionych dzieł literatury grozy. Ja pierwszy raz się z nim spotykam poprzez książkę „Gra Geralda”. Co prawda czytałam opinie, że powieść nie jest polecana dla kogoś, kto jeszcze nie zetknął się z twórczością autora. Teraz już rozumiem dlaczego, ale nie przyznaję racji. 
Jessie i Gerald. Małżeństwo w średnim wieku. Postanowili urozmaicić swoje życie erotyczne. A raczej on to postanowił. I to nie pierwszy raz. Ale pierwszy raz Jessie coś ruszyło. Przykuta kajdankami do łóżka w akcie obrony kopnęła Geralda, co w efekcie spowodowało jego śmierć. Co za tym idzie – nieuchronną śmierć Jessie – w końcu jest sama w domku letniskowym przykuta policyjnymi kajdankami bez szans na uwolnienie. Ale czy na pewno? Może jednak uda jej się ocalić… Tego oczywiście nie zdradzę, ale mogę jeszcze dodać, że podczas zmagania się z zaistniałą sytuacją w Jessie coś pęka. Przypominają się wydarzenia z przeszłości – wcale nie kolorowej i przyjemnej. A na pewno te wydarzenia, które wracają, takie nie są.
Gra Geralda… a gdyby się jej poddała i uległa, nie zmagałaby się z koszmarem. Ale czy podczas zmagania się z kajdankami, z samą sobą, swoją przeszłością, z widokiem psa, który stopniowo pożerał kolejne kawałki ciała zmarłego męża – podczas całego horroru, którego jest głównym bohaterem, żałowała, że odmówiła mężowi? Taka myśl przeszła jej przez głowę tylko na samym początku i nie została w niej na dłużej.
Kończąc, książka istotnie – zgodnie z opiniami, jakie na jej temat przeczytałam – była monotonna – nie mylić z: nudna – ale i tak wciągająca i pozostawiająca ciekawość, co dalej stanie się z Jessie. Dlatego właśnie ją polecam.

niedziela, 21 czerwca 2015

Akademia miłości, Belinda Jones

"A gdyby istniało takie miejsce, gdzie można by pojechać i wreszcie zaspokoić wszystkie tęsknoty serca?"

I znowu te Włochy... Chyba powinnam tam kiedyś pojechać! W tej książce poznajemy ich bardzo konkretną cechę - romantyczność. I to nie w ckliwym wydaniu. Również nie tylko mając dla kogo być romantycznym, bo przecież w samotności to uczucie też można odczuwać. Zapewne nie jest to tak przyjemne, czasem może prowadzić do melancholii, zadumy, może nawet smutku, ale też może rozbudzić pewną nadzieję na przyszłość.
Kirsty jest w związku. Ale romantyzmu w nim brak. Trudno jej stwierdzić czy jest szczęśliwa z Joe. Jest im razem dobrze, właściwie nie ma powodu, żeby narzekać, a jednak... Jako dziennikarka jedzie do Wenecji, do Akademii Miłości, gdzie udając singielkę uczestniczy w tym "romantycznym" kursie. poznaje Dante, który szybko staje się jej marzeniem. Marzeniem mężczyzny. Ale czy po nie sięgnie? Czy jednak zostanie wierna Joe? To wcale nie jest takie oczywiste.
A co z pracą? Z artykułem? Czy pozostanie lojalna wobec nowych znajomych, przyjaciół, czy jednak to praca jest najważniejsza i wykona dobrze zlecenie? Dobrze, że czasem nagle pojawia się trzecie rozwiązanie.
Pozostaje jeszcze Kier - brat Kirsty. Nieszczęśliwy z powodu utraty miłości. Cinzia zachowała się wobec niego okrutnie. Choć to też okazuje się bardziej skomplikowane. Bo tak naprawdę wcale nie jest ona czarnym charakterem.
Książka pozostawiła ciepło w moim sercu. Mam nadzieję, że w Waszych również.

sobota, 13 czerwca 2015

Zaplątani, Emma Chase

Te wszystkie głośne opinie – że najzabawniejsza, najseksowniejsza, najlepsza – pierwsze co pomyślałam? Bez przesady, może rzeczywiście okaże się dobra, ale nie przesadzajmy z tą skalą!
Ale wiecie co? Ta ocena to prawda! Śmiałam się, czasem zawstydzałam, ale to tylko po to, żebym potem dała się ponieść emocjom jakie wywoływały erotyczne sceny… Genialna! Nie wiem czy najlepsza jaką w swoim życiu czytałam, ale jedna z najlepszych na pewno.
Kate Brooks i Drew Evans. Dwójka bohaterów, która pasuje do siebie idealnie. Oboje inteligentni, uroczy, dowcipni, piękni. A wady? Na pewno są, ale po co zawracać sobie nimi głowę. I choć historia jest banalna: on poznaje ją w barze, ale ona ma narzeczonego. Potem okazuje się, że Kate zaczyna pracę w firmie ojca Drew – a więc i jego firmie. A dalej to już się pewnie domyślacie… Namiętność, seks i miłość – tak, miłość, bo Drew się zmienił! Zrobi wszystko dla tej kobiety.
Wydaje się zwyczajne? Nie dajcie się nabrać. Książka jest napisana z punktu widzenia Drew. To już jest pewną nowością. Co więcej, i co jest rewelacyjnym pomysłem autorki – odwołania do czytelnika.
Kierowanie pytań głównego bohatera do nas – kobiet. Jego pytania, czy też widzimy to, co on, czy zauważamy grymas na twarzy bohaterki… Chapeau Bas dla Autorki! Już zabieram się za drugą część.
A póki co… Żałuję, że nie mogę zacytować, ale pewien fragment skłonił mnie do refleksji. Drew zapytał nas, czy mieliśmy kiedyś tak, że chodziła za nami jakaś piosenka, i że nawet jeśli jest ona naszą ulubioną, to irytujące jest to, że samo odtwarzanie jej w głowie nie zastąpi wysłuchania utworu na koncercie lub choćby w radiu.
Rozumiem go. Bo, czytając książki zdarza mi się zatrzymać, ponieważ coś wywołuje wspomnienia. Zwykle wraca to jedno, zepchnięte w kąt tylko dlatego, że tak wygodniej. Ale jak już powróci to ze zdwojoną siłą. I nie wiem czy bardziej cieszyć się, że kiedyś dało mi to nieco szczęścia, czy żałować, że to już jest za mną. I za każdym razem dochodzę do jednego wniosku: wszystkie przeżycia jakie są za nami – ukształtowały nas. Bez względu na to jakie emocje wywołały. Bez nich bylibyśmy inni. Lepsi czy gorsi? Inni, po prostu. A ja… Chyba nie chciałabym być inna.