Carrie
to młoda, niezwykle mądra dziewczyna. Przeskoczyła dwie klasy, ukończyła studia
na Harvardzie… - jak już napisałam – mądra. Ale jak to często z geniuszami bywa
– nie przekłada się to na sukcesy w życiu towarzyskim. Nie ma przyjaciół.
Powiedziałabym, że traktuje innych z wyższością i łatwo ich szufladkuje. Jest
typem samotnika, sama przeciera własne szlaki, nie boi się przeciwstawić
tłumowi a tym samym nic sobie nie robi z presji grupy. Jest niezależna. Ale też
dziwna.
Opracowany
pięciopunktowy plan u terapeuty przynosi jednak pewne rezultaty…
Kilka
razy chciałam ją odłożyć i zapomnieć o książce. Ale za bardzo nie lubię tego
robić. Dlatego też dobrnęłam do ostatniej strony i nawet jestem w stanie
stwierdzić, że jakiś wniosek – morał – można z niej wyciągnąć. To nie zmienia
jednak mojej opinii – nie jestem w stanie zachęcić Was do jej przeczytania. Nie
dajcie się zwieść okładce i ładnemu opisowi z tyłu – zanudzicie się!
A
co wartościowego znalazłam?:
„Trudno
być samotnym. Najdziwniejsze jednak jest to, że wystarczy tylko druga osoba,
żeby poczuć się dobrze na tym świecie. Para to przecież tylko jeden plus jeden.
Zaledwie jedna osoba sprawia, że twoje życie staje się osiem razy lepsze i
automatycznie gładko wpasowujesz się w towarzyską strukturę społeczną. Dlaczego
jeden plus jeden daje ośmiuset procentowy wzrost? Bez tej jednej osoby było się
skazanym na samotne spacery, samotne posiłki, samotne podróże, samotne noce.
Gdybym spotkała tylko jedną pasującą do mnie osobę, która okazałaby mi
wzajemność, z pewnością nie musiałabym nic udowadniać reszcie świata. Bez
wątpienia zdarzały się pary złożone z dwojga odmieńców, ale wtedy ich
odmienność przestawała razić, bo pasowali do siebie.”