piątek, 31 października 2014

Wybacz, ale będę Ci mówiła skarbie, Federico Moccia

Zazwyczaj nie wracam do przeczytanej już pozycji. Jeśli mam być szczera to nigdy tego nie zrobiłam. Ta książka jest wyjątkiem. I to jakim, bo przeczytałam ją już trzy razy.
Może nie jest to wybitne dzieło literackie, ale nie tego poszukuję w książkach. Mają one wprowadzić mnie w inny świat. W tym przypadku odnalazłam świat pełen przyjaźni, miłości, szczęścia, wiary w siebie i ludzi oraz optymizmu. Może trochę naiwności… Klimat jest absolutnie włoski! A dla mnie taki klimat to bajka.
Treść? Niby banalna a jednak inna. Banalna – bo o miłości. Inna – bo o miłości… oderwanej od rzeczywistości. Niki jest młodą dziewczyną, będącą w klasie maturalnej. Ma przyjaciółki, o których każda z nas marzy, bo są ze sobą na dobre i na złe. Zbieg okoliczności, a konkretnie wypadek, powoduje, że poznaje mężczyznę swojego życia – Alexa. Czyli mężczyznę dorosłego, któremu wiekowo bliżej do jej rodziców niż jej samej. Choć wydaje się to nieprawdopodobne i być może niewłaściwe, tych dwoje zakochuje się w sobie i jest im razem… cudownie. Jak w bajce.
Jednak mówiąc bajka, trudno mi sobie wyobrazić jej odzwierciedlenie w rzeczywistości. A ile razy czytam tę książkę, napełnia mnie ona optymizmem i wiarą, że marzenie nie jest jedynie chwilą zadumy. Marzenie jest czymś osiągalnym, czymś jak najbardziej do zrealizowania. Czasami pomoże w tym los, przypadek, a czasem trzeba o nie zawalczyć, ale warto!
Wybacz, ale będę Ci mówiła skarbie – ja powieścią jestem tak oczarowana, że nie mogę zrobić nic innego, jak tylko polecić innym. Na pewno się nie rozczarujecie!

piątek, 24 października 2014

Historia pewnej dziewczyny, Lindsey Kelk

Każda książka wywiera na nas jakiś wpływ. Choćby w danej chwili. Nie każda jednak zostaje zapamiętana. Choć śmiało mówię, że z przyjemnością po nią sięgałam, to wiem, że wrażenie po niej szybko przeminie. Dlaczego?
Tess Brookes to dziewczyna, a może lepiej: młoda kobieta, która znalazła się w sytuacji, w której żadna z nas nie chciałaby się znaleźć. Po pierwsze: straciła pracę, mimo że spodziewała się awansu. Po drugie: beznadziejnie zakochana w swoim najlepszym przyjacielu, w końcu spędza z nim noc, a on… A on nic. On dalej ma ją tylko za przyjaciółkę. Poza tym kłopoty z mamą, przyjaciółką, współlokatorką… Wydaje się być beznadziejnie. Totalny przypadek, a konkretnie telefon agentki jej współlokatorki, całkowicie odmienia życie tej poukładanej, ambitnej Tess, która podejmując wyzwanie, staje się znienawidzoną przez siebie Vanessą.
I czytając, śmiejesz się razem z nią, złościsz w tych samych momentach, wciąż jednak pozostając w pozytywnym nastroju. Być może trochę zazdrościsz szczęścia, odwagi, szaleństwa, które w sobie znalazła… ale i tak wiesz, że to tak naprawdę absurdalne. Optymistyczne, przyjemne, ale dalej absurdalne. Chyba dlatego nie pozostanie ona we mnie na długo. Z uśmiechem ją czytałam, a teraz z pozytywnym wrażeniem odkładam na półkę.
Polecam ją jako dobry, aczkolwiek doraźny zastrzyk pozytywnej energii. Taki… natychmiastowy, niedługotrwały poprawiacz nastroju.

wtorek, 14 października 2014

Przez 10 minut, Chiara Gamberale

Chiara rozstała się z mężem. Straciła pracę. Sytuacja życiowa nie napawa więc optymizmem, a wręcz przeciwnie. Psychoanalityczka proponuje jej pewną grę. W ciągu miesiąca, każdego dnia, przez 10 minut ma zrobić coś, czego do tej pory nie robiła. Dziwne? Trochę tak. Ale okazuje się, że pomaga.
I pomimo, iż nie identyfikuję się z jej sytuacją, ponieważ moje doświadczenia życiowe nie sięgają założenia rodziny czy utraty pracy, to jak każdy, nie raz przeżywałam i przeżywam gorsze chwile. A książkę tę potraktowałam, jako pewnego rodzaju poradnik. Zdecydowanie przyjemniejszy niż te, które w istocie nimi są. Tu jest treść, tu poznaję osobę – Chiarę i jej historię. Bardziej lub mniej utożsamiam się z nią, a to z kolei skłania mnie do refleksji nad sobą i swoimi problemami, czy po prostu decyzjami, jakie podejmuję w życiu.
Zbieram się w sobie, żeby też zagrać. Próbować nowych rzeczy. Oderwać się, chociaż przez te 10 minut od codzienności, która nie zawsze jest mi przychylna. Bo o to przecież w tym chodzi. Znaleźć nowy sens. Nadać znaczenie nawet błahym czynnościom. Zacząć cieszyć się z najmniejszych sukcesów a porażkę traktować jako wyzwanie.
Chiara Gamberale – dziękuję, bo wzbudziłaś we mnie chęć do podejmowania czegoś nowego, a nie zatracanie się w rutynie codziennego życia.

czwartek, 9 października 2014

Policz do stu, Lucy Dillon

To jedna z tych książek, z których chciałam zrezygnować. Po kilku pierwszych rozdziałach byłam przekonana, że będzie to nudny obyczaj. Jednak opisy i komentarze innych osób – tych znanych i nie – odnośnie owej powieści były tak pozytywne, że postanowiłam dać jej szansę. I wiecie co? Mieli rację. Obyczaj? Rzeczywiście tak. Nudny? Zdecydowanie nie! 
Gina Bellamy, musząc zmierzyć się z rzeczywistością rozpoczyna nowe życie. Nowe, puste mieszkanie zostaje przytłoczone całą masą przedmiotów z dotychczasowego życia. Listy przypominające pierwszą miłość, kula, mająca odstraszyć złe duchy, zastawa przywieziona prosto z Wenecji i wiele innych – bardziej lub mniej – wartościowych rzeczy.
Przyszłość, choć nie pozbawiona przygód zdaje się być bardziej przychylna bohaterce, która przeżyła już bolesne rozstanie z pierwszą miłością, o której wciąż nie może zapomnieć, przeszła przez serię zabiegów, mających przywrócić jej zdrowie podczas walki z rakiem i wreszcie rozwód, który ostatecznie doprowadził do miejsca, w którym właśnie się znalazła.
A co na mnie wywarło wrażenie? Nawet nie sama treść, ale to, jak została ukazana. W teraźniejszość wpleciona jest przeszłość. Czytam, że Gina sprzedaje rower i za chwilę poznaję historię jak go kupiła (w tym przypadku jak była obecna przy jego kupnie, ale nie to jest teraz istotne). Bardzo wyraźnie widać, jak coś co wydawało się trwałe przestało takie być po upływie lat i doświadczeń. Te powroty do przeszłości zmuszają do refleksji, przemyśleń, zadumy. Czasem powodują gorzki śmiech a niekiedy wzruszenie.
Pozwolę sobie w tym miejscu na pewną intymność. Zawsze słyszymy, żeby nie wracać do przeszłości, nie żałować tego, co się zrobiło, ale też tego, z czego z różnych powodów zrezygnowaliśmy. Ja jestem tym drugim przypadkiem. A czytając Policz do stu na długo zatrzymałam się przy tym krótkim fragmencie: Czasami coś, czego żałujesz, zmienia w twoim życiu zbyt wiele, by udawać, że się nigdy nie wydarzyło. Czasami zmienia ciebie. Nie możesz o tym zapomnieć, nie tracąc przy tym cząstki własnego ja. Może te słowa są oczywiste, ale ja odnalazłam w nich głębokie znaczenie dla siebie, co niewątpliwie zwiększyło moje uznanie dla powieści Lucy Dillon.

"Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy..." – W. Szymborska



Nie jestem pewna zwyczajów panujących w tzw. blogosferze. Prawdopodobnie z czasem lepiej się z nią oswoję. A póki co, swoim pierwszym wpisem, chciałabym określić cel tego bloga. Jego celem nie jest fachowa recenzja, ale przedstawienie mojego punktu czytania. Oznacza to, że zwrócę uwagę na wartość, którą odnalazłam w danej powieści dla siebie. Coś, co mnie ujęło, wzruszyło, rozśmieszyło lub też zezłościło. Mam nadzieję, że Czytelnik, który tu zajrzy, często zgodzi się ze mną, ale też zachowa swoje zdanie, które nie zawsze przecież musi być zgodne z moim.