sobota, 28 listopada 2015

Piękny gracz, Christina Lauren

Piękny drań pochłonął mnie całkowicie. Piękny nieznajomy… Z nim było nieco gorzej, choć winę zrzuciłam na prywatne rozterki. A co z Pięknym graczem? Wracamy na falę! Bardzo mi się podobał. Oczywiście nie mówię o samym Will’u (choć zdecydowanie niczego mu nie brakuje), ale o powieści w ogóle.
Historia jest bardzo przyjemna. Hanna, zwana przez rodzinę Ziggy, jest pochłonięta pracą i nauką. Na życie towarzyskie brak jej czasu. Za namową brata wznawia kontakt z jego przyjacielem (można powiedzieć: przyjacielem rodziny, bo w dawnych czasach pomieszkiwał w jej rodzinnym domu, poznając się tym samym ze wszystkimi). Ta znajomość ma pomóc otworzyć się na ludzi i Will ma być jej przewodnikiem życia towarzyskiego. Między nimi jest spora różnica wieku i o ile teraz można to traktować nawet jako zaletę, kiedyś sprawiało, że nie mieli ze sobą kontaktu i dziewczyna, jako nastolatka, skrycie podkochiwała się w tym przystojnym wówczas studencie.
Okazuje się, że Gracz nie stracił dawnego uroku, który wciąż wykorzystuje, uwodząc dziewczyny. Układ zawsze jest dla niego czysty: żadnego zaangażowania. Do czasu… Bo znajomość z Hanną szybko staje się dla niego ważna. Właściwie to – od pierwszego spotkania dziewczyna na stałe zajmuje jego myśli.
Will zamiast wprowadzić ją w towarzyskie życie (choć początkowo tak to wyglądało) staje się jej (bardzo) prywatnym nauczycielem. Najpierw śmiałe dialogi, nieskrępowane spojrzenia a w końcu dotyk. Hanna odkrywa przy nim swoją seksualność a Will pomaga jej ją wykorzystać…
Przyznam, że pisząc recenzje książek erotycznych często sama się zawstydzam i kasuję wersy, które napisałam, nie chcąc być zbyt śmiałą. Tym razem też tak było. Mam nadzieję, że z czasem przestanę się cenzurować.
Powiem tak: czytałam mocniejsze powieści erotyczne, ale to było… zmysłowe, co tylko podkreśla talent Autorek. Sprawdźcie same!

sobota, 21 listopada 2015

Wyznania randkowiczki, Rosy Edwards

Nie lubię określenia: „sympatyczny”. Jest takie… nijakie. Niby nie negatywne, teoretycznie pochlebne, ale nie wyraża żadnych emocji. I niestety ta książka była właśnie sympatyczna. Na szczęście czasem zdarzały się śmieszne momenty… Ale do rzeczy.
O czym jest treść można wywnioskować po samym tytule – tu nie ma żadnego zaskoczenia. Jednakże – co uważam za plus – nie jest to ckliwa historia miłosna. Raczej lekko przedstawione perypetie młodej kobiety – czasem zabawnie, czasem gorzko… - jak w życiu.
Rosy – bo o niej tu mowa – szuka Tego Jedynego. Pomocna okazuje się aplikacja Tinder. Co prawda jest powierzchowna, ale wydaje mi się ciekawsza niż te wszystkie portale randkowe. Widzisz zdjęcie i oceniasz czy ten mężczyzna ci się podoba – przesuwasz go na prawo, czy też nie – i zostaje bezpowrotnie odesłany na lewo. Jeśli wybrany również ciebie wybierze – zostajecie dopasowani i możecie ze sobą korespondować a nawet umówić się. Czy w Polsce jest coś takiego? Nawet jeśli to wydaje mi się, że nam wciąż brakuje takiego luzu jak w „amerykańskim świecie”. A może to mi brakuje luzu i za bardzo uogólniam problem? Ale nie na tym chcę się skupić. O treści nie będę pisała nic więcej, bo tak naprawdę… już ją opisałam. Oczywiście książka ma prawie 400 stron i choć akcja nie jest tak wartka to jednak trochę się w niej dzieje, ale napiszę teraz, co mi się spodobało. Przede wszystkim: znalazłam w Rosy dużo siebie. Już na samym początku śmiałam się z niej (z siebie!):
„- Zgubiłam się.
- Gdzie jesteś?
- No mówię przecież, że się zgubiłam, więc nie wiem. (...)
W jej głosie słychać zdeprymowanie, jakby fakt zgubienia się sto metrów od celu jest fizyczną niemożliwością, tyle że dla mnie to niemal codzienna rzeczywistość. Raz to nawet udało mi się zgubić w szkole, do której chodziłam już dwa lata. Gdyby ktoś mógł mnie obdarzyć nadludzkimi umiejętnościami, to z pewnością poprosiłabym o zdolność nawigacji. Albo lepiej – o zdolność do teleportacji, dzięki czemu raz na zawsze skończyłby się problem z nawigacją.” – w tym momencie pokochałam tę dziewczynę! Bo to zupełnie tak, jakbym słyszała siebie!
I to był początek książki a kolejny fragment ożywił mnie pod koniec:
„Bycie pisarką to trudna sprawa. I całkiem nudna. Wymyślanie historii na książkę okazuje się podchwytliwe. (…) A więc, mając na uwadze to najświeższe odkrycie, zdecydowałam się zacząć pisać bloga. (...) Przez takie blogowanie mogę doprowadzać do perfekcji mój styl oraz rzemiosło pisarskie i nie szkodzi, że to inny gatunek literacki, podmiot i styl niż bestselerowa, pasjonująca książka łącząca wszystkie gatunki i style, którą zacznę pisać już bardzo niedługo.”
Ze mną naprawdę było dokładnie tak samo. Mam – jak uważam – bardzo dobry i oryginalny pomysł na książkę, ale to – jak się przekonałam – nie jest wystarczające. Przynajmniej na razie, bo wierzę, że w końcu uda mi się zrealizować to moje marzenie. A póki co realizuję się, pisząc amatorskie recenzje na własnym blogu.
I obiecuję, że to już ostatni fragment, który przytaczam:
„Czasami lubię w samotności robić moje rzeczy. Doceniam wolny czas, po pracy chcę pisać swoją książkę, zjeść coś dobrego i/lub prowadzić życie towarzyskie. Lubię też siedzieć na sofie i oglądać Prezydencki poker z moim Misiem i paczką markizów. I tak, dobrze wiem, jak bardzo jestem przy tym żałosna…”
To kolejny raz kiedy czytam… o sobie! Wydaje mi się, że pierwszy raz tak utożsamiam się z bohaterką (może nie w skali 1:1, ale i tak znacznie). I z tego powodu, chociaż dalej uważam „sympatyczna” za odpowiedni epitet dla książki to jednak… polubiłam tę Rosy. ;-)

sobota, 7 listopada 2015

Rozstańmy się na rok, Taylor Jenkins Reid

Jak przeczytałam, że nawet Emily Giffin nie pisze tak pięknie o uczuciach jak Taylor Jenkins Reid – musiałam sama to sprawdzić!
I chociaż nie odważyłabym się użyć takich słów, to Autorka rzeczywiście potrafi napisać z pozoru zwyczajny obyczaj w sposób lekki i przyjemny.
Lauren i Ryan spotykają się jako młodzi ludzie, zakochują się w sobie i wydaje im się, że już zawsze będą szczęśliwi. A życie – jak to zwykle bywa – okazuje się mieć na nich inny plan…
Po kilku latach małżeństwa przestało być jak w bajce. Oboje doszli do wniosku, że spróbują rozstać się na rok. Zrozumieją, co ich w sobie denerwuje, czego potrzebują, do czego dążą. Zrozumieją, że są dla siebie ważni – albo nie – i postanowią co dalej.
Powiem szczerze – jestem zaskoczona zakończeniem. Naturalnie w pewnym momencie stało się dla mnie jasne, jaki ta historia będzie miała finał, ale nie od razu było to dla mnie oczywiste. I dobrze, bo przynajmniej nie tylko nie wiedziałam jak do tego dojdzie, ale też – do czego dojdzie.
Oczywiście to typowo kobieca literatura, ale jakże przyjemna na te chłodne, jesienne wieczory…