poniedziałek, 12 października 2015

Grey, E. L. James

Z założenia nie chciałam jej czytać. Uznałam, że to taki chwyt, żeby zarobić jeszcze więcej pieniędzy na tak popularnej i entuzjastycznie przyjętej trylogii. Złamałam się jednak – kupiłam i już przeczytałam. Czy żałuję? Trochę tak. No dobrze, bardzo. Ale ponieważ trylogię czytałam przed założeniem bloga, nie miałam okazji o niej napisać, więc przynajmniej teraz mam taką możliwość.
Pięćdziesiąt twarzy Greya rozpoczęło falę literatury erotycznej. I to było… dobre. Ana – młoda, niewinna, subtelna, ułożona, grzeczna… I Christian – Pan. Tak krótko można go przedstawić i to daje doskonały obraz bohatera. Jest przystojny w onieśmielający sposób, inteligentny, władczy, nie znoszący sprzeciwu…
Ponieważ historię wszyscy znamy, skupię się na najnowszej części, bo w końcu ją chcę zrecenzować. W Greyu zabrakło mi więcej… Greya. Niby były jakieś wstawki, sny, dotyczące przeszłości Christiana, ale skoro już przeszłam jeszcze raz przez tą samą historię, chciałam lepiej go poznać. A tak naprawdę nie dowiedziałam się niczego ponad to, co już wiedziałam.
I choć nie chciałam kupić – a kupiłam – wziąwszy do ręki książkę miałam w sobie sporą dawkę entuzjazmu, który stopniowo malał… Zdarzało się oczywiście, że nagle poziom adrenaliny, podniecenia, osiągały wysoki poziom, ale to nie podniosło oceny książki, bo nie było to niczym nowym.
Jeżeli jest ktoś, kto jeszcze nie czytał Pięćdziesięciu twarzy Greya – jak najbardziej polecam, ale czwartej książki – Greya – odradzam. Strata pieniędzy i czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz