poniedziałek, 29 czerwca 2015

Gra Geralda, Stephen King

Twórczość Stephen’a King’a jest bardzo głośna. Pisarz jest znany z wybitnych i powszechnie cenionych dzieł literatury grozy. Ja pierwszy raz się z nim spotykam poprzez książkę „Gra Geralda”. Co prawda czytałam opinie, że powieść nie jest polecana dla kogoś, kto jeszcze nie zetknął się z twórczością autora. Teraz już rozumiem dlaczego, ale nie przyznaję racji. 
Jessie i Gerald. Małżeństwo w średnim wieku. Postanowili urozmaicić swoje życie erotyczne. A raczej on to postanowił. I to nie pierwszy raz. Ale pierwszy raz Jessie coś ruszyło. Przykuta kajdankami do łóżka w akcie obrony kopnęła Geralda, co w efekcie spowodowało jego śmierć. Co za tym idzie – nieuchronną śmierć Jessie – w końcu jest sama w domku letniskowym przykuta policyjnymi kajdankami bez szans na uwolnienie. Ale czy na pewno? Może jednak uda jej się ocalić… Tego oczywiście nie zdradzę, ale mogę jeszcze dodać, że podczas zmagania się z zaistniałą sytuacją w Jessie coś pęka. Przypominają się wydarzenia z przeszłości – wcale nie kolorowej i przyjemnej. A na pewno te wydarzenia, które wracają, takie nie są.
Gra Geralda… a gdyby się jej poddała i uległa, nie zmagałaby się z koszmarem. Ale czy podczas zmagania się z kajdankami, z samą sobą, swoją przeszłością, z widokiem psa, który stopniowo pożerał kolejne kawałki ciała zmarłego męża – podczas całego horroru, którego jest głównym bohaterem, żałowała, że odmówiła mężowi? Taka myśl przeszła jej przez głowę tylko na samym początku i nie została w niej na dłużej.
Kończąc, książka istotnie – zgodnie z opiniami, jakie na jej temat przeczytałam – była monotonna – nie mylić z: nudna – ale i tak wciągająca i pozostawiająca ciekawość, co dalej stanie się z Jessie. Dlatego właśnie ją polecam.

niedziela, 21 czerwca 2015

Akademia miłości, Belinda Jones

"A gdyby istniało takie miejsce, gdzie można by pojechać i wreszcie zaspokoić wszystkie tęsknoty serca?"

I znowu te Włochy... Chyba powinnam tam kiedyś pojechać! W tej książce poznajemy ich bardzo konkretną cechę - romantyczność. I to nie w ckliwym wydaniu. Również nie tylko mając dla kogo być romantycznym, bo przecież w samotności to uczucie też można odczuwać. Zapewne nie jest to tak przyjemne, czasem może prowadzić do melancholii, zadumy, może nawet smutku, ale też może rozbudzić pewną nadzieję na przyszłość.
Kirsty jest w związku. Ale romantyzmu w nim brak. Trudno jej stwierdzić czy jest szczęśliwa z Joe. Jest im razem dobrze, właściwie nie ma powodu, żeby narzekać, a jednak... Jako dziennikarka jedzie do Wenecji, do Akademii Miłości, gdzie udając singielkę uczestniczy w tym "romantycznym" kursie. poznaje Dante, który szybko staje się jej marzeniem. Marzeniem mężczyzny. Ale czy po nie sięgnie? Czy jednak zostanie wierna Joe? To wcale nie jest takie oczywiste.
A co z pracą? Z artykułem? Czy pozostanie lojalna wobec nowych znajomych, przyjaciół, czy jednak to praca jest najważniejsza i wykona dobrze zlecenie? Dobrze, że czasem nagle pojawia się trzecie rozwiązanie.
Pozostaje jeszcze Kier - brat Kirsty. Nieszczęśliwy z powodu utraty miłości. Cinzia zachowała się wobec niego okrutnie. Choć to też okazuje się bardziej skomplikowane. Bo tak naprawdę wcale nie jest ona czarnym charakterem.
Książka pozostawiła ciepło w moim sercu. Mam nadzieję, że w Waszych również.

sobota, 13 czerwca 2015

Zaplątani, Emma Chase

Te wszystkie głośne opinie – że najzabawniejsza, najseksowniejsza, najlepsza – pierwsze co pomyślałam? Bez przesady, może rzeczywiście okaże się dobra, ale nie przesadzajmy z tą skalą!
Ale wiecie co? Ta ocena to prawda! Śmiałam się, czasem zawstydzałam, ale to tylko po to, żebym potem dała się ponieść emocjom jakie wywoływały erotyczne sceny… Genialna! Nie wiem czy najlepsza jaką w swoim życiu czytałam, ale jedna z najlepszych na pewno.
Kate Brooks i Drew Evans. Dwójka bohaterów, która pasuje do siebie idealnie. Oboje inteligentni, uroczy, dowcipni, piękni. A wady? Na pewno są, ale po co zawracać sobie nimi głowę. I choć historia jest banalna: on poznaje ją w barze, ale ona ma narzeczonego. Potem okazuje się, że Kate zaczyna pracę w firmie ojca Drew – a więc i jego firmie. A dalej to już się pewnie domyślacie… Namiętność, seks i miłość – tak, miłość, bo Drew się zmienił! Zrobi wszystko dla tej kobiety.
Wydaje się zwyczajne? Nie dajcie się nabrać. Książka jest napisana z punktu widzenia Drew. To już jest pewną nowością. Co więcej, i co jest rewelacyjnym pomysłem autorki – odwołania do czytelnika.
Kierowanie pytań głównego bohatera do nas – kobiet. Jego pytania, czy też widzimy to, co on, czy zauważamy grymas na twarzy bohaterki… Chapeau Bas dla Autorki! Już zabieram się za drugą część.
A póki co… Żałuję, że nie mogę zacytować, ale pewien fragment skłonił mnie do refleksji. Drew zapytał nas, czy mieliśmy kiedyś tak, że chodziła za nami jakaś piosenka, i że nawet jeśli jest ona naszą ulubioną, to irytujące jest to, że samo odtwarzanie jej w głowie nie zastąpi wysłuchania utworu na koncercie lub choćby w radiu.
Rozumiem go. Bo, czytając książki zdarza mi się zatrzymać, ponieważ coś wywołuje wspomnienia. Zwykle wraca to jedno, zepchnięte w kąt tylko dlatego, że tak wygodniej. Ale jak już powróci to ze zdwojoną siłą. I nie wiem czy bardziej cieszyć się, że kiedyś dało mi to nieco szczęścia, czy żałować, że to już jest za mną. I za każdym razem dochodzę do jednego wniosku: wszystkie przeżycia jakie są za nami – ukształtowały nas. Bez względu na to jakie emocje wywołały. Bez nich bylibyśmy inni. Lepsi czy gorsi? Inni, po prostu. A ja… Chyba nie chciałabym być inna.

niedziela, 7 czerwca 2015

Pacjentka z sali nr 7, Beaulieu Baptiste

Spodziewałam się czegoś innego, ale mimo wszystko warto było ją przeczytać.
Bo chociaż początkowo byłam raczej na nie i dziwiłam się, skąd tyle pozytywnych opinii na temat książki, to mam wrażenie, że z każdą kolejną przeczytaną stroną, coraz bardziej dojrzewałam do treści. A znalazłam tu wzruszenie – ale nie płakałam, znalazłam humor – ale taki… smutny, powodujący gorzki śmiech a nie radość, znalazłam tolerancję – o której rzadko czytam w książkach, a która przecież jest ważna, znalazłam akceptację – tak istotną w tak wielu sprawach – również w kwestii pogodzenia się ze swoim losem, wreszcie znalazłam spokój – i nie potrafię tego wytłumaczyć.
Czy pisać o treści? Istotna jest Pacjentka z Sali numer 7. Kobieta-Ognisty Ptak. Ale nie o niej chcę pisać. Za bardzo dotknęła mnie jej historia. Wymienię za to kilku pacjentów albo ich bliskich, których zapamiętałam: 
Czternastolatka w ciąży – początkowa niezręczność, jak to powiedzieć rodzinie a w końcu zdziwienie z powodu radości najbliższych ciężarnej. Pani Flamel – zrobiło mi się przykro, czytając jak brutalnie została przywrócona na ziemię  po niewielkim dla innych a ogromnym dla niej sukcesie. Pani Atanor i problem zgubionej obrączki… Pozostawię bez komentarza, ale z czającym się uśmiechem. Nadzieja i jej córki, które wydają się tak nieczułe – i kolejna przestroga, żeby nie oceniać ludzi pochopnie, nieznając ich historii. Camelia Donia – młoda dziewczyna, która „umrze za kilka dni” – i nic na to nie można poradzić, nie można już jej pomóc. Bezradność jest straszna.
I wiele innych, ale nie chcę przedłużać.
„Wesołe bajki się nie zdarzają. Zdarzają się tylko bajki, które bolą.” – to cytat z książki, moim zdaniem idealnie ją obrazującym.