niedziela, 7 czerwca 2015

Pacjentka z sali nr 7, Beaulieu Baptiste

Spodziewałam się czegoś innego, ale mimo wszystko warto było ją przeczytać.
Bo chociaż początkowo byłam raczej na nie i dziwiłam się, skąd tyle pozytywnych opinii na temat książki, to mam wrażenie, że z każdą kolejną przeczytaną stroną, coraz bardziej dojrzewałam do treści. A znalazłam tu wzruszenie – ale nie płakałam, znalazłam humor – ale taki… smutny, powodujący gorzki śmiech a nie radość, znalazłam tolerancję – o której rzadko czytam w książkach, a która przecież jest ważna, znalazłam akceptację – tak istotną w tak wielu sprawach – również w kwestii pogodzenia się ze swoim losem, wreszcie znalazłam spokój – i nie potrafię tego wytłumaczyć.
Czy pisać o treści? Istotna jest Pacjentka z Sali numer 7. Kobieta-Ognisty Ptak. Ale nie o niej chcę pisać. Za bardzo dotknęła mnie jej historia. Wymienię za to kilku pacjentów albo ich bliskich, których zapamiętałam: 
Czternastolatka w ciąży – początkowa niezręczność, jak to powiedzieć rodzinie a w końcu zdziwienie z powodu radości najbliższych ciężarnej. Pani Flamel – zrobiło mi się przykro, czytając jak brutalnie została przywrócona na ziemię  po niewielkim dla innych a ogromnym dla niej sukcesie. Pani Atanor i problem zgubionej obrączki… Pozostawię bez komentarza, ale z czającym się uśmiechem. Nadzieja i jej córki, które wydają się tak nieczułe – i kolejna przestroga, żeby nie oceniać ludzi pochopnie, nieznając ich historii. Camelia Donia – młoda dziewczyna, która „umrze za kilka dni” – i nic na to nie można poradzić, nie można już jej pomóc. Bezradność jest straszna.
I wiele innych, ale nie chcę przedłużać.
„Wesołe bajki się nie zdarzają. Zdarzają się tylko bajki, które bolą.” – to cytat z książki, moim zdaniem idealnie ją obrazującym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz