Bo chociaż początkowo byłam raczej na nie i dziwiłam się,
skąd tyle pozytywnych opinii na temat książki, to mam wrażenie, że z każdą
kolejną przeczytaną stroną, coraz bardziej dojrzewałam do treści. A znalazłam
tu wzruszenie – ale nie płakałam, znalazłam humor – ale taki… smutny,
powodujący gorzki śmiech a nie radość, znalazłam tolerancję – o której rzadko
czytam w książkach, a która przecież jest ważna, znalazłam akceptację – tak
istotną w tak wielu sprawach – również w kwestii pogodzenia się ze swoim losem,
wreszcie znalazłam spokój – i nie potrafię tego wytłumaczyć.
Czy pisać o treści? Istotna jest Pacjentka z Sali numer 7.
Kobieta-Ognisty Ptak. Ale nie o niej chcę pisać. Za bardzo dotknęła mnie jej
historia. Wymienię za to kilku pacjentów albo ich bliskich, których
zapamiętałam:
Czternastolatka w ciąży – początkowa niezręczność, jak to
powiedzieć rodzinie a w końcu zdziwienie z powodu radości najbliższych
ciężarnej. Pani Flamel – zrobiło mi się przykro, czytając jak brutalnie została
przywrócona na ziemię po niewielkim dla
innych a ogromnym dla niej sukcesie. Pani Atanor i problem zgubionej obrączki…
Pozostawię bez komentarza, ale z czającym się uśmiechem. Nadzieja i jej córki,
które wydają się tak nieczułe – i kolejna przestroga, żeby nie oceniać ludzi
pochopnie, nieznając ich historii. Camelia Donia – młoda dziewczyna, która
„umrze za kilka dni” – i nic na to nie można poradzić, nie można już jej pomóc.
Bezradność jest straszna.
I wiele innych, ale nie chcę przedłużać.
„Wesołe bajki się nie zdarzają. Zdarzają się tylko bajki,
które bolą.” – to cytat z książki, moim zdaniem idealnie ją obrazującym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz