piątek, 28 listopada 2014

Nie dajesz mi spać, Alice Clayton

W tym przypadku pierwsze wrażenie – a więc okładka – również miała znaczenie. Jest taka… oryginalnie tandetna. Ale „tandetna” nie ma tu negatywnego oddźwięku. Bo po pierwsze – zdjęcie jest śmiałe, ale nie wulgarne, a po drugie – różowy napis tytułu i autora dodaje fajnego kiczu, który zdecydowanie przyciąga wzrok i nie pozwala przejść obok książki obojętnie. Cokolwiek bym dalej nie napisała, to tak – dałam się na to złapać i bardzo dobrze!
Wiadomo, że o ile w kryminałach możemy zgadywać i próbować, w miarę poznawania bohaterów, odkryć, załóżmy, kto jest mordercą, o tyle w romansach wystarczy przeczytać skrót treści, żeby znać zakończenie. Ale tu rozrywką jest co innego. To ma być lekkie, przyjemne, a jeśli do tego wszystkiego jest inteligentne, to czegóż chcieć więcej?
I właściwie ci bohaterzy tacy właśnie byli.
Caroline i Simon (czyli Dziewczynka w Różowej Piżamce i Wallbanger – tak, to mnie rozbawiło, przyznaję) są sąsiadami, których poznanie jest dość… intrygujące. Rodząca się między nimi przyjaźń a jednocześnie fascynacja i chemia, która temu towarzyszy, jest przedstawiona – no właśnie – inteligentnie. Może lepiej – z pomysłem i dowcipem. Wątek ich wspólnych przyjaciół, którzy znajdują w sobie – nie od razu właściwie – chęć bycia razem jest fajną odskocznią w poznawaniu bohaterów.
I całość jest naprawdę świetna, bez zarzutu, ale koniec… Miałabym tu pewne zażalenie. Może to tylko kwestia mojego nastroju, bo to w końcu tu ukrywa się ten „pieprzyk” całego romansu, ale dla mnie to było… Za dużo. Tak trochę. ;) Ale książka i tak mi się podobała i pozostawiła przyjemne odczucia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz