Każda książka wywiera na nas jakiś
wpływ. Choćby w danej chwili. Nie każda jednak zostaje zapamiętana. Choć śmiało
mówię, że z przyjemnością po nią sięgałam, to wiem, że wrażenie po niej szybko
przeminie. Dlaczego?
Tess Brookes to dziewczyna, a może
lepiej: młoda kobieta, która znalazła się w sytuacji, w której żadna z nas nie
chciałaby się znaleźć. Po pierwsze: straciła pracę, mimo że spodziewała się
awansu. Po drugie: beznadziejnie zakochana w swoim najlepszym przyjacielu, w
końcu spędza z nim noc, a on… A on nic. On dalej ma ją tylko za przyjaciółkę.
Poza tym kłopoty z mamą, przyjaciółką, współlokatorką… Wydaje się być
beznadziejnie. Totalny przypadek, a konkretnie telefon agentki jej współlokatorki, całkowicie odmienia życie tej poukładanej, ambitnej Tess, która
podejmując wyzwanie, staje się znienawidzoną przez siebie Vanessą.
I czytając, śmiejesz się razem z nią,
złościsz w tych samych momentach, wciąż jednak pozostając w pozytywnym
nastroju. Być może trochę zazdrościsz szczęścia, odwagi, szaleństwa, które w
sobie znalazła… ale i tak wiesz, że to tak naprawdę absurdalne. Optymistyczne,
przyjemne, ale dalej absurdalne. Chyba dlatego nie pozostanie ona we mnie na
długo. Z uśmiechem ją czytałam, a teraz z pozytywnym wrażeniem odkładam na
półkę.
Polecam ją jako dobry, aczkolwiek
doraźny zastrzyk pozytywnej energii. Taki… natychmiastowy, niedługotrwały
poprawiacz nastroju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz