czwartek, 23 kwietnia 2015

Płacz niemymi łzami, Joe Peters

Tej książki nie można ocenić. Nie ma takiej miary. Nie można (oczywiście według mnie) jej także polecić innym. Można ją, co najwyżej, komuś wskazać, zwrócić uwagę, że taka książka jest, a – co najgorsze – że taka historia też jest. W rzeczywistości.
Bo ta historia wydarzyła się naprawdę. Z resztą – wydaje mi się, że nikt nie byłby w stanie wymyślić czegoś takiego. Joe Peters napisał  autobiografię. Jestem świeżo po jej przeczytaniu i… nie jestem w stanie przekazać bólu, jaki odczuwałam, poznając Jego życie. Bólu, przerażenia, powstrzymywanych łez i w końcu wylanych łez. A czy na końcu poczułam ulgę? Mimo wszystko nie.
Jak to możliwe, żeby mama, najbliższa nam osoba, tak się zachowała wobec swoich dzieci, swojego syna? Jak bardzo trzeba być, albo raczej, jak bardzo trzeba nie być człowiekiem, żeby tak katować drugą osobę? Bezbronną, nawet niczemu nie winną (jakby to miało jakieś znaczenie?) osobę. Swojego syna.
Czytając książkę, wciąż czekałam aż będę mogła na chwilę odetchnąć i uwierzyć w szczęśliwe zakończenie, chociaż nie wiem czy szczęśliwe jest tu trafnym słowem. W każdym razie, zanim przeczytałam epilog, bałam się, że Joe nie będzie w stanie żyć wśród ludzi, być w pełni cywilizowanym chłopakiem, mężczyzną, że Mu się po prostu to nie uda. Kiedy przeczytałam, że ma rodzinę – żonę, dzieci – po raz pierwszy się uśmiechnęłam i ucieszyłam, że dał radę. Takiej przeszłości na pewno nigdy nie da się wymazać i zapomnieć – to niemożliwe – ale to cudowne, że nauczył się z tym żyć i – jak mniemam – być dobrym ojcem, mężem, człowiekiem. W każdym razie ja Mu tego życzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz