Porównanie do Bridget Jones tylko mnie w tym utwierdziło.
A zanim ją przeczytałam trafiłam
na kilka komentarzy zdecydowanie zniechęcających do książki. Gdybym to po nich
miała ją kupić – nie zrobiłabym tego. I to byłby błąd.
Bo co prawda, nie znalazłam w
niej żadnej mądrości i przekazu. Przynajmniej nie takiego, który wniósłby jakąś
wartość do mojego życia. Jednakże książka często mnie śmieszyła a sama historia
– nie znudziła.
Lily
i Will biorą ślub. Za tydzień. I
przyszła panna młoda w ciągu tego tygodnia: spędza upojne chwile ze swoim
szefem – nie po raz pierwszy, przeżywa namiętny wieczór z drużbą swojego
narzeczonego, całuje się z kilkoma mężczyznami w barze, prawie daje się
wciągnąć do trójkąta… Żyje swobodnie, po prostu. (ostatnie zdanie należy
przeczytać odpowiednim tonem, traktując je jako żart) ;-)
Jej sposób bycia można zabawnie
przedstawić cytując jeden fragment:
„To Brytyjczyk.
Miłość spada na mnie jak grom.
Wyciąga rękę.
- Jestem Ian.
Ściskam jego dłoń.
- Jestem twoja.”
Oczywiście poza tym też pracuje –
już nie chcę rozkładać jej pracy na czynniki pierwsze, poznaje przyszłych
teściów – tak na marginesie, współczuję takiej teściowej, poznaje sekrety
swojej - dość nietypowej - rodziny.
A gdzie w tym wszystkim Will? Ten
idealny, poukładany, grzeczny…? Czy te wszystkie cechy na pewno do niego
pasują?
I wreszcie ślub. Czy książka
zakończy się szczęśliwie i romantycznie?
Podsumowując: było lekko,
przyjemnie i zabawnie. Polecam.